Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń
594
BLOG

Gdyby nie było „Wyborczej”

Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń Polityka Obserwuj notkę 25

Nie zamierzam bynajmniej dołączać się do grupy publicystów wykazujących chorobliwą nienawiść do tej pierwszej po 1989 r. oficjalnie niezależnej gazety . Mam raczej ambicję pokusić się o założenie „miasta w słowach”. Uważam bowiem, że największą szkodą, jaką „Gazeta Wyborcza” wyrządziła Polsce i Polakom, było zawężenie horyzontów myślenia, doprowadzenie umysłów do stanu, w którym obecny kierunek rozwoju Polski i ideologia, która ów proces utrwala, jawią się nam jako jedyne możliwe i dziejowo konieczne.

Ten stan rzeczy dobrze opisał Ryszar Legutko:

Polacy mają zamknąć gęby i podporządkować się, wybierając przyszłość. Aby Polacy weszli do grona narodów cywilizowanych, przydałoby im się – jak powiedział na początku lat 90. jeden z ważnych polityków – pałowanie świadomości. Takie myślenie zrodziło się w grupie, którą nazywam akuszerami i strażnikami nowego porządku. I po 1945 roku, i po 1989 zmiany następowały według doktryn, za którymi szła praktyka. Wytworzyła się warstwa polityków i rozmaitych mędrców, którzy uznali się za upoważnionych do monitorowania i nadzorowania poprawności zmian[1].

Legutko wie, co mówi, do dziś pamiętam bowiem reakcje studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, macierzystej uczelni filozofa, na tekst jednego z owych „strażników nowego porządku”, który zadał sobie trud podważenia pozycji profesora w życiu publicznym właśnie na łamach wspomnianej gazety[2].

Trudno powiedzieć, jak dokładnie wyglądałby świat bez „Wyborczej”. Z całą pewnością lepiej. Przyznam się, że w mojej wizji Polski może nie idealnej, ale w każdym razie lepszej niż ta obecna, nie ma miejsca na „Gazetę Wyborczą”. Mój sen o Polsce kontrastuje z tym, co widzę codziennie na ulicy, a jest to rzeczywistość wykreowana m.in. przez wieloletnią propagandę Adama Michnika, Piotra Pacewicza, Jacka Żakowskiego i wielu innych.

Od razu zaznaczę, że podobnie krytyczny pogląd mam również w stosunku do innych wizji ideologicznych, służących wszelakiej maści partiom politycznym do uzyskiwania większej popularności. (Przypomnę słynny absurdalny slogan PiS-u, dzielący Polskę na liberalną i solidarną – mogli powiedzieć wprost, biedną i bogatą, tym samym ulokowaliby się w klasycznym nurcie filozofii polityki, a nie PRL-owskiej nowomowy).

Istotę tzw. michnikowszczyzny zgrabnie wyartykułował Rafał Ziemkiewicz:

Michnik postanowił… argumentami moralnymi bronić rzeczy głęboko niemoralnych. Broniąc, z politycznej kalkulacji, kłamstwa, niesprawiedliwości, zła – starał się udowodnić, że są one właśnie prawdą, sprawiedliwością i dobrem. To właśnie stanowi o fenomenie […]. Nie było sytuacji, aby tak liczna grupa, jaką jest pokaźny odłam polskiej inteligencji ostatnich dziesięciu lat, tak ochoczo brnął w kłamstwa pod hasłem dążenia do prawdy i godził się na powszechną krzywdę ofiar i nagradzanie oprawców pod hasłem sprawiedliwości![3]

Nie zamierzam tu dokładnie analizować zjawiska opisanego przez Ziemkiewicza, dość rzec, że karkołomna próba dowiedzenia z pozycji moralnych rzeczy niemoralnych doprowadziła publicystów związanych z „GW” do zupełnej aberracji intelektualnej. Przykłady można mnożyć.

Standardowym chwytem jest oddzielanie sfery politycznej od moralnej. Sfera publiczna ma swoje własne „reguły gry”, które należy uszanować, jakkolwiek by były one oddalone od zwyczajnej moralności. „Wyborcza” dokłada do tego swoje „trzy grosze” – nie można stosować do sfery politycznej tych samych standardów oceny co do sfery prywatnej, ponieważ groziłoby to krwawą rewolucją i upadkiem demokracji. W głoszeniu takich poglądów przoduje Adam Michnik, występując (o ironio) w roli autorytetu moralnego. Jego zdaniem nie można powiedzieć lub zrobić niczego, co groziłoby zachwianiem kompromisu politycznego, jakikolwiek by on był.

Kompromis to tyle, co zgoda na pewne reguły gry. Czy da się powiedzieć, by były one respektowane w epoce II Rzeczypospolitej? Niestety, było inaczej. Filozofia „reguł gry” wyparta została przez bezwzględny konflikt. Młoda polska demokracja nie wytrzymała braku tradycji i kultury politycznej […]. U progu procesu demokratycznego, który dokonuje się w Polsce, stał kompromis Okrągłego Stołu. Lech Wałęsa, zasiadając do rozmów z gen. Kiszczakiem, rozpoczął wielkie narodowe przeobrażenie.[4]

Czy tym razem nasza młoda demokracja oprze się zagrożeniu?

[…] 

Pragnienie pokoju za wszelką cenę wytworzyło sprzyjającą atmosferę dla różnego rodzaju podejrzanych biznesmenów, często powiązanych z SB. Sytuacja ta do dziś powoduje brak społecznego zaufania do nowego ustroju. Strategia Michnika nie może dziwić, na kim bowiem oprzeć politykę , jeśli jest się otoczonymróżnej maści endekami i fanatykami religijnymi (a taka jest obsesja redaktora)? Oczywiście na ludziach zdolnych do trzeźwej kalkulacji, którzy chętnie udzieliliby poparcia w zamian za roztaczany nad nimi parasol ochronny i gwarancję utrzymania przywilejów. Tak pisał o tym jeden z wpływowych publicystów Gazety.

Ideałem byłaby zmiana ustroju w sposób planowy i polubowny, a przy tym szybko. Na taką skalę nikt takich zmian jeszcze nie przeprowadzał. Nawet ewolucyjna droga oznaczała długi historyczny okres napięć i wstrząsów. Tak pewnie będzie i u nas, ale chyba możemy podjąć działania zmierzające do tego, by proces ten z jednej strony przyspieszać, a z drugiej w miarę możności… łagodzić. Trzeba tylko skupić się na tym, co w tym procesie stanowi główną sprzeczność wewnętrzną. Jest nią konflikt interesów grup i klas […]. Trzeba zaproponować rozwiązanie możliwe do przyjęcia dla wszystkich. Czyli kompromis, na którym by wszyscy coś tracili, lecz nie ryzykowali, że stracą wszystko[5].

Oczywiście z perspektywy Skalskiego wszyscy ci, którzy nawołują do rozliczenia komunistów, prezentują jedynie odmienny interes w stosunku do tych, którzy takiego rozliczenia pragną zaniechać. Taka wizja życia społecznego była środowisku związanemu z „Gazetą Wyborczą” na rękę, ponieważ nic nie mówi się tu o zbrodni, którą należy odkupić, o winie i karze, sprawiedliwości i miłosierdziu, a jedynie o interesach, co do których trzeba się „dogadać” w ramach nowych „reguł gry”.

Jest to jednak łagodna wersja propagandy III RP. Wersja bardziej agresywna zakłada bezpośrednie delegitymizowanie patriotycznych roszczeń moralnych, co czyni się właśnie… z pozycji moralnych. Dla autorów „Gazety Wyborczej” sprawiedliwość okazuje się zatem zemstą, domaganie się jej – nienawiścią. Nie wolno zapominać, że retoryka skierowana przeciwko  ocenie moralnej ma tylko jedno ostrze, to, które rozrywa przeciwników redaktora „Wyborczej”. W ramach polskiej rzeczywistości po 1989 r.,  proponowanie tej wizji w warunkach postkomunizmu równać się musiało proponowaniu sojuszu solidarnościowego „tyłka” z „postkomunistycznym” batem.

Nonszalancja intelektualna i naginanie etyki dla własnych celów nie jest zresztą zjawiskiem wyjątkowym na zachodnim firmamencie intelektualnym (może dlatego akolici Michnika tak łatwo mogli szermować hasłem europejskości i nowoczesności). W większości współczesnych prominentnych teorii liberalnych, od Johna Rawlsa poczynając, moralność nie jest traktowana poważnie (Rawls, opisując tzw. konflikt wartości, jako przykład podał planowanie podróży turystycznej, sic!).[6]

Przez lata wmawiano nam, że każdy, kto myśli inaczej niż warszawski salon, jest nacjonalistą, zoologicznym antykomunistą i ciemniakiem. Kto tu jednak jest dogmatykiem i oszołomem? Pozwoliliśmy sobie na to, by uznano dziś, że bardziej na miejscu są genitalia na krzyżu niż prawda moralna w życiu publicznym, i uczyniliśmy to w imię postępu, kultury politycznej i tolerancji (w cytowanym tekście Michnika pojawia się oczywiście to magiczne słowo). Uwierzyliśmy, że aby być nowocześni, musimy porzucić tradycję, religię i rodzinę, a w zamian otworzyć się na „innego”.

[…]

Warto pokusić się o naszkicowanie odpowiedzi na pytanie, jak wyglądałby nasz kraj, gdyby rozsiewane w „GW” treści nie spenetrowały tak głęboko polskiej ziemi, gdyby autorytetom, takim jak Aleksander Smolar czy Jacek Żakowski, nie udostępniano chętnie łamów, gdyby nie promowano takich serii książkowych jak Smolarowa Demokracja. Filozofia i praktyka, źródło politycznie poprawnej anglosaskiej myśli liberalnej. Aby jeden taki Michnik był na górze, potrzeba jednak wielu Żakowskich na dole.

Być może gdyby nie Michnik, gazeta „Solidarności” propagowałaby treści bardziej tradycyjne, patriotyczne. Być może dzięki temu ulice polskich miast nie byłyby pełne wulgarnie ubranych kobiet, których dół bardziej się rzuca w oczy niż góra, a które rodzinę traktują jako instrument spełniania własnych zachcianek, czemu dzielnie sekundują „Wysokie Obcasy”.[7]

Być może aura „grubej kreski” i rozmywanie granicy pomiędzy postępowaniem honorowym a niecnotą nie chroniłaby takich „biznesmenów”, jak Mariusz Walter, Ryszard Krauze, Jan Kulczyk, Lew Rywin czy Aleksander Gudzowaty, a wokół wielu polityków nie pojawiałyby się takie ciekawe postaci jak płk. Tobiasz, Wachowski czy inni. Być może postać polityka kojarzyłaby się z kimś innym niż intelektualnie średnio rozwiniętym aparatczykiem, a postać humanisty z osobnikiem, którego słownik ogranicza się do trzech słów i ich kombinacji: tolerancja, wykluczenie i „społeczeństwo otwarte”.

Nie obarczam odpowiedzialną za te zjawiska konkretnych ludzi, najczęściej jest bowiem tak, że środowiska tego typu, z wyjątkiem samej wierchuszki, stanowią luźny, amorficzny związek tzw. fellow travelers. W przypadku środowiska „Wyborczej” ludzie ci albo ze złej woli, albo z głupoty, a najczęściej z mało uświadamianej chęci teoretycznego uzasadnienia własnego sposobu życia, wspierają projekt Michnika produktami umysłu w najostrzejszym stadium choroby przypominającymi biegunkę intelektualną.

Nie sądzę oczywiście, że całemu złuwinna jest „Gazeta Wyborcza”. Starożytni filozofowie już dawno zauważyli, że istotą polityki jest próba przeforsowania na forum publicznym ukochanego przez siebie sposobu życia. A że zawsze będą chciwcy, lubieżnicy czy zazdrośnicy, przeto w polityce i filozofii ciągle będziemy mieli do czynienia z próbą wcielenia w życie i uzasadnienia ustrojów, które sprzyjają takim ludziom. Innymi słowy, zawsze będzie jakaś stacja we Włoszczowie czy „Gazeta Wyborcza”.

Współcześnie sytuację pogarsza jeszcze ideologia nowoczesnego państwa suwerennego (uwaga: nie to samo, co niepodległego), zapoczątkowana przez Bodina i rozwijana przez kolejnych myślicieli, oraz partyjny system reprezentowania „ludu”. Ideologia ta jednak nie jest bezpośrednio zwalczana przez środowiska liberalne, ponieważ ogromne, scentralizowane państwo świetnie nadaje się do masowej inżynierii społecznej.

Wszystko to powoduje ogromny rozrost oddalonego od ludzi aparatu biurokratycznego nazywanego „państwem” (w myśli klasycznej pojęcie to posiadało inny desygnat). Obecnie proces ten jest na tyle zaawansowany, że parafrazując MacIntyre’a, umrzeć dziś za Polskę to prawie tak, jak umrzeć za korporację telekomunikacyjną.

Czy wpływ „GW” na Polaków jest odwracalny? Jest to zagadnienie empiryczne. Biorąc pod uwagę malejący nakład tej gazety, rozpaczliwe próby ratowania przedsięwzięcia za pomocą darmowych płyt CD i innego typu gadżetów oraz rosnącą popularność nurtów alternatywnych, już dziś można stwierdzić, że jej przyszłość nie wygląda różowo, a możliwość utraty przez „Gazetę” rządu dusz jawi się jako całkiem realna.

Skoro marzyć, to do końca. Miałem taki sen. Wysyłam niniejszy tekst do redakcji „Gazety”. Następnego dnia ze zdumieniem odkrywam, że redakcja podjęła decyzję o jej zamknięciu, odwołuje wszystko, co napisano w niej na temat lustracji, aborcji i in vitro. Zaleca także, podobnie jak redakcja Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej zalecała w 1953 r. po śmierci Berii wycięcie strony z hasłem i portretem Berii i wstawienie na to miejsce poszerzonego hasła „Morze Beringa”, podmianę wszelkich odwołań do „Gazety Wyborczej” odwołaniami do, dajmy na to, „Gościa Niedzielnego”.

 

Marek Przychodzeń

[1] R. LegutkoTrzeba się wreszcie wkurzyć, Rzeczpospolita, 21/03/2008.

[2] R. Graczyk,Jak się filozofuje młotem, Gazeta Wyborcza, 10/02/2000. Graczyk sam później straci pracę w „Wyborczej”, nie zgadzając się na politykę redakcji wobec lustracji.

[3] Rafał A. Ziemkiewicz,Michnikowszyzna. Zapis choroby, Red Horse, Warszawa 2006, ss. 245–246.

[4] Gazeta Wyborcza nr 132, wydanie z dnia 10/11/1989 , s. 3 (podkr. własne). Por. ten sam cytat u Ziemkiewicza,Michnikowszczyzna…, s. 144.

[5] E. Skalski,Wielki kompromis, Gazeta Wyborcza, 31/07/1989.

[6] Por. A. BloomJustice: John Rawls Vs. The Tradition of Political Philosophy, APSR, Vol. 69, No. 2 (Jun., 1975).

[7] Dostrzegam też światełka w tunelu, por. http://wyborcza.pl/1,75475,7210080,Pod_okupacja_reklamy.html

Tekst w całości ukaże się w najnowszym numerze PRESSJI, czasopismie Klubu Jagiellońskiego (dostępne w EMPiKu).

Marek Przychodzen Utwórz swoją wizytówkę Marek Przychodzeń - ur. 1978. Doktor filozofii. Opiekun merytoryczny organizowanych na WSE w Krakowie studiów podyplomowych "Filozofia polityki ONLINE". Członek redakcji "PRESSJI", czasopisma Klubu Jagiellońskiego. Tłumacz i publicysta. Członek Katedry Filozofii Klubu Jagiellońskiego i jej szef w roku akademickim 2007/08. W latach 2004-2008 współpracował z Przeglądem Politycznym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka