Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń
2435
BLOG

Ruina uczelniana i co z tego wynika dla Polski

Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń Polityka Obserwuj notkę 51

Cieszę się, że Consolamentum poruszył problem, który od dawna mnie nurtuje. Takze pod moim własnym wpisem rozgorzała dyskusja na temat powołania naukowca, a dokładniej na temat, czy powinien on jeść, czy też nie. Niejaki Chevalier stwierdził, że raczej nie.

 

Dziwię się, że Consolamentum nie widzi związku pomiędzy ruiną polskiej edukacji, a jej upaństwowieniem. Nie to, że chciałbym rozpoczynać jakąś specjalną dyskusję państwo opiekuńcze vs państwo wolne. Nie, chciałbym pomówić o konsekwencjach obecnego stanu rzeczy.

 

Niedawno brałem udział w pewnej konferencji. Jej „pokłosiem”, jak to się ładnie mówi, ma być tom pokonferencyjny. Otóż okazuje się, że publikacje poniżej 15 stron są jakoś mniej punktowane. Mój znajomy redaktor tomu poinformował mnie zatem, że tzw. „starzy wyjadacze”, od dr hab. wzwyż, przysłali referaty... nie schodzące poniżej 15 stron. Można domniemywać, że ich wielkość niekoniecznie była podyktowana ich merytoryczną zawartością.

 

O e-learningu trudno dyskutować w oderwaniu od powyższych realiów. Rzeczywiście, sam pomysł e-learningu przyszedł do nas ze Stanów Zjednoczonych i tam się z nim spotkałem. W Stanach Zjednoczonych mój przyjaciel studiował na e-learningowym International Catholic University, założony przez zmarłego wielkiego tomistę, Ralpha MacInerny'ego. Przyjaciel studiował tam, ponieważ urodziło mu się drugie dziecko (w wieku 25 lat, dziś ma trzecie) i nie był w stanie wyjechać z rodziną na studia np. do Waszyngtonu.

 

MacInerny założył e-learningowy uniwersytet, żeby przekazać amerykańskim rodzinom porządną, katolicką teologię i filozofię. Użył tego instrumentu, jakim jest edukacja przez Internet, by uciec przed bolączkami edukacji tzw. głównego nurtu. Jego inicjatywa wpisała się w odnowę katolickiego życia intelektualnego, którego symbolem jest np. Uniwersytet Ave Maria na Florydzie, bądź franciszkański uniwersytet w Steubenville, Ohio.

 

Nie ukrywam, że kierunek, który współtworzę, stanowi właśnie taką „ucieczkę do przodu” jeśli chodzi o stan polskiej edukacji i debaty publicznej. Na ile mi się to uda, czas pokaże, w każdym razie wykład na kursie wprowadzającym do filozofii polityki prowadzi u nas 7 (słownie: siedmiu) wykładowców, specjalizujących się w wykładanej tematyce, a nie jeden. Nawet jeśli jest to ksero-modernizacja, czy to jakiś problem?

 

Consolamentum krytykuje prywatną edukację. Odpowiadam: prywatna edukacja słabo konkuruje z dofinansowanym systemem państwowym. By to zrozumieć, proponuję analogię. Wyobraźmy sobie, że sprzedajemy komputery, aż tu nagle dowiadujemy się, że ktoś rozdaje je za rogiem ... za darmo. Jak długo udałoby się nam utrzymać na powierzchni? Kogo przyciągnęłaby nasza oferta?

 

Być może kwestie te rozjaśni wypowiedź, o jaką poprosiłem Jonathana Price'a, studenta Rogera Scrutona i redaktora ciekawej książki „Platon na Wall Street”, wydanej niedawno przez krakowski Ośrodek Myśli Politycznej. Pytanie brzmiało następująco:

 

Marek Przychodzeń: Państwowe uczelnie nie są zdolne do podważenia jakiegokolwiek politycznego dogmatu naszych czasów. Z tego powodu w Stanach Zjednoczonych grupy, które podważają status-quo, samoorganizują się w ramach prywatnych uniwersytetów, bądź w grupach dyskusyjnych. W Polsce mamy portale takie jak Salon24, rebelya.pl, instytucje jak Klub Jagielloński, bądź wspomniany przeze mnie e-learningowy program nauki filozofii polityki na WSE w Krakowie.

 

Jonathan Price: Wspomniałeś, że uczelnie państwowe nie są w stanie zmienić zasadniczo dogmatów politycznych naszych czasów. Problem jest jednak o wiele poważniejszy: nie udaje im się wykształcić swych absolwentów nawet do poziomu, na którym poważna rozmowa o dogmatach miałaby w ogóle sens – i to takze na elitarnych uniwersytetach. Takie jest przynajmniej moje doświadczenie wyniesione z Holandii, Ameryki oraz, w mniejszym stopniu, Oksfordu.

 

Mam przed sobą wypracowania studentów. Wiele z nich powinno zostać ocenionych negatywnie. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę trendy w edukacji wyższej, nie można nie zaliczyć kursu tym studentom. Uniwersytet w Holandii otrzymuje co roku wypłatę za każdego nowo przyjętego studenta oraz dodatkową (znacznie większą) wypłatę, za studenta, który ukończy pomyślnie studia. To perwersyjna zachęta, która działa przeciwko doskonałości nauczania oraz wymaga, by wszyscy uczestniczyli w fikcji wykształcenia, placu zabaw, który wzorowany jest na starym modelu uniwersytetu, tylko pozbawionym elementu mozolnej i nieraz nudnej pracy.

 

Rozmawiałem niedawno z dwoma innymi autorami książki „Platon na Wall Street” Agnieszką Wincewicz oraz Malvinem Schutem i poruszyłem z nimi temat kryzysu edukacji. Nasza rozmowa nie przyniosła wiele nowego, większą część naszej krytyki można by znaleźć w Allana Blooma „Umyśle zamkniętym” i temu podobnym książkom.

 

Niemniej jednak zgodziliśmy się wszyscy, że jeśli edukacja wyższa ma mieć jakąś przyszłość, będzie ona w rękach instytucji prywatnych. Powodów jest sporo, ale odnosząc się do Twojego pytania, można powiedzieć, że państwo nie wspiera wystarczająco uniwersytetów właśnie dlatego, by żaden główny dogmat polityczny nie został nigdy zakwestionowany.

 

Ogólnie rzecz biorąc państwo nie jest zainteresowane wspieraniem edukacji jako celu samego w sobie – tego typu edukacji, która zapewnia wystarczająco dużo wolnego czasu, by rzeczywiście się czegoś nauczyć (jest tak również z powodów ekonomicznych). Zresztą, dogmaty które dzisiaj obowiązują, właśnie wspierają te wielkie, państwowe molochy, dlatego być może w ich interesie nie leży ich podważanie.

 

Podsumowując, ruch samoedukacyjny ma sens. Na skutek użycia zaawansowanej technologii może zjednoczyć ze sobą bratnie dusze z całego świata. Podczas gdy wcześniej trzeba było być w określonym miejscu, by otrzymać edukację, teraz można pozostać w swojej wspólnocie, a wciąż uczestniczyć w życiu intelektualnym innych ziem i tradycji, W pewnym sensie jest to rozwiążanie zarówno „progresywne”, jak też lokalne.

 

Być moze podobne zjawisko ma na myśli Jan Mak w swoim wpisie:

 

Na moje oko (można by zamówić sondaż, ale chyba byłby w obecnych warunkach mniej trafny niż moje oko) — więc na moje oko na Uniwersytecie Wrocławskim mamy około 33% pisowców, 33% feudałów, i 33% tych, którzy wolą się nie wychylać. (1% nie ma w tej sprawie zdania, żeby sumowało się do 100%). Już widzę jak wielu moich kolegów w tym miejscu zaprotestuje: „niby gdzie te 33% pisowców! wszyscy siedzą cicho! wszyscy boją się wychylać!” To prawda. Generalnie rzecz biorąc, dzisiaj, ludzie na Uniwersytecie Wrocławskim boją się powiedzieć, że coś im się totalnie nie podoba, że głosują na PiS, albo że — ale obciach! — są patriotami. Na polskiej uczelni Anno Domini 2011 ludzie boją się przyznać do poglądów politycznych innych niż te, które uchodzą za jedyne słuszne! Moim zdaniem to jest dopiero OBCIACH! Tu w pełni zgadzam się z dr Dybczyńskim. Skamienielina i żenada. Prawie jak za komuny. I sądzę, że podobnie jest niestety w całej Polsce. Skąd się ten strach wziął w „ludziach nauki”?!

Marek Przychodzeń

 

 

Marek Przychodzen Utwórz swoją wizytówkę Marek Przychodzeń - ur. 1978. Doktor filozofii. Opiekun merytoryczny organizowanych na WSE w Krakowie studiów podyplomowych "Filozofia polityki ONLINE". Członek redakcji "PRESSJI", czasopisma Klubu Jagiellońskiego. Tłumacz i publicysta. Członek Katedry Filozofii Klubu Jagiellońskiego i jej szef w roku akademickim 2007/08. W latach 2004-2008 współpracował z Przeglądem Politycznym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka